Można
dysputować z fanatykiem. Tak samo jak można próbować przelać
jezioro kwartą. W jednym i drugim przypadku wkładany w przedmiotową
czynność wysiłek nie przyniesie żadnych widocznych efektów. Może
poza znużeniem.
Pomimo
to a może na przekór temu, nieco naiwnie wierzę, że poważna
dyskusja o referendum była możliwa. Kłopot w tym, że dążyła do
niej tylko jedna strona – referendalnych sceptyków, do których i
ja się zaliczam.
Przytaczaliśmy
liczne argumenty przeciw uczestnictwu w referendum. Już sama formuła
inicjatywy referendalnej stanowiła obrazę dla inteligencji
obywateli. Otoczenie ex prezydenta Komorowskiego nawet nie kryło, że
referendum było napisane na kolanie, nocą, pod presją paniki.
Miało być jedynie elementem bieżącej walki politycznej obliczonym
na „przekupienie” elektoratu Pawła Kukiza. Nic więc dziwnego,
że w takich warunkach powstało dzieło wysoce ułomne.
Od
początku poważne wątpliwości zarówno co do przedmiotu jak i
sposobu ogłoszenia referendum zgłaszali znani konstytucjonaliści.
W sferze merytorycznej dotyczyły one przede wszystkim pytania
pierwszego. W dość zgodnej opinii takie jego sformułowanie stoi w
sprzeczności z konstytucją, która, przypomnę w art 96 ust 2
stanowi m.in, że wybory są proporcjonalne.
Abstrahując
jednak na chwilę od oczywistej niekonstytucyjności tego pytania
zwróćmy uwagę na jego nieprecyzyjność. Nie ma czegoś takiego
jak jeden zobiektywizowany system JOW. Ordynacje wyborcze oparte na
JOW-ach są od siebie skrajnie rożne. Jedne jawią się jako
korzystniejsze, inne jako mniej korzystne od rozwiązań obecnie
obowiązujących w Polsce.
Niestety
JOW-y są traktowane przez część zwolenników sposób
kwasi-magiczny. JOW-y (obojętnie jakie) maja być panaceum na całe
zło i patologię naszego systemu partyjnego. W jaki sposób? - nie
do końca wiadomo. Może dobre Mzimu JOW-ów w czarodziejski sposób
zamieni cynicznych, politycznych drani we wcielone anioły? Niestety
wiara, że jakakolwiek ordynacja wyborcza ma zasadniczy wpływ na
jakość życia publicznego jest naiwnością. JOW-y obowiązują nie
tylko w UK czy we Francji ale też, o czym jakoś nie pamiętają
entuzjaści tego rozwiązania, np. w Bangladeszu i Indiach.
Oczywiście
JOW-y mają liczne zalety. Dowcip w tym, że są na świecie systemy
dużo od nich wydajniejsze. Należy do nich obowiązujący w
Australii STV, który cechuje się większością zalet JOW-ów
unikając jednocześnie największej ich wady – braku reprezentacji
parlamentarnej większości wyborców.
Paradoksalnie
jednak referendum mogło być szansą. Wyjątkową okazją do
przeprowadzenia ogólnonarodowej debaty o ustroju państwa. Debaty
niezwykle potrzebnej - ale jedynie pod warunkiem, że przeprowadzonej
w sposób poważny. Tylko, że chyba żadnej ze stron referendalnego
sporu na takiej rozmowie Polaków o państwie nie zależało. Zamiast
tego doszło do polaryzacji na zwolenników i sceptyków JOW.
Doprowadziło to do nieuniknionego okładania się po głowach
rozbuchanymi emocjami. Czyli do dokładnego zaprzeczenia debaty.
Pozostałe
dwa pytania referendalne zostały dodane nieco na siłę. To o
finansowanie partii politycznych jest sformułowane na tak wysokim
poziomie ogólności, że nic z niego nie wynika. Natomiast pytanie
trzecie jest zwyczajnie nieaktualne, bo kwestię wprowadzenia zasady
ogólnej rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa
podatkowego na korzyść podatnika rozstrzygnął już sejm.
Mamy
więc do czynienia z sytuacją gdzie na trzy pytania referendalne
jedno jest jednocześnie niekonstytucyjne i zbyt ogólnikowe, drugie
bezsensowne a trzecie nieaktualne. Po co więc marnować czas na to
referendum? - ja nie widzę najmniejszego sensu.
Pojutrze
Polacy wystawią politykom ocenę za ten skandaliczny sposób
prowadzenia rozmowy o Polsce. Będzie nią frekwencja. Już dziś
zaryzykuje tezę, że wyjątkowo niska, znacznie mniejsza niż
oczekiwana jeszcze kilka miesięcy temu. Pozostaje jedynie żałować,
że ten pusty, z założenia bezowocny gest będzie kosztował nas
100 milionów złotych. |
Nie da się robić polityki bez polityki, ale w tej kwestii wyjątkowo się zgadzam z Picjuszem. Referendum nie powinno być wykorzystywane jako instrument bieżącej walki pomiędzy zwaśnionymi partiami.
Nie da się tego uniknąć tak długo, jak referenda nie będą się odbywały "z automatu". Co swoją drogą wcale nie oznacza, że "z automatu" będą sensowniejsze.
Rzeczywiście,Pomidor ma rację w trójnasób: jest wybitnym konstytucjonalistą, semantykiem oraz piewcą jak najbardziej aktualnej idei polityczne, lekko licząc sprzed 120 lat.